Zmiany, zmiany, zmiany... Wygląda na to, że posty na blogu pojwiają się
tylko, kiedy u lambonów zmiany. Chociaż i tak chyba tego nikt nie czyta i to bardziej
sama dla siebie piszę.
Jestem coraz bliżej połaczenia mózg-blog, bo odkryłam w komórce swojej
facebooka i teraz moge cyknąć zdjęcie i od razu wstawić na „fejsbuczka”. Kilka
fotek kochanej mej już się tam pojawiło. Więc pewnie tam częściej niż tutaj
będzie whatsapp...
Poza tym, na linii zawodowej znowu zmiany. Udało mi się załapać do pracy w
szkole. Szkoła „inclusiv”, czyli mają dzieci „w normie” jak i z wszelkimi
zaburzeniami i niepełnosprawnościami. Będę tam na razie jeden dzień w tygodniu,
ale może od września jak bedą fundusze dostanę kontrakt, choćby pół etatu, żeby
mieć finansowo zabezpieczone też wakacje i wtedy będę mogła zapomnieć o
przygodzie w restauracji. Dodatkowo, w jednej z lepszych szkół w Akrze udało mi
się załapać „umowy-zlecenia” i diagnozuję im dzieci z trudnościami w nauce.
Rodzice płacą dużo za taką diagnozę. Dlatego staram się obecnie o zakupienie
swojej wersji angielskiej Wechslera. Udało mi się w międzyczasie zarejestrować
w czymś co jest odpowiednikiem Towarzystwa Psychologicznego i mogę oficjalnie
działać w Ghanie jako psycholog. Teraz staram się o pozwolenie o pracę. Trochę
to kosztuje, ale trzeba papiery w końcu wyprostować.
Komputer nam się popsuł. To znaczy padł twardy dysk. Trzeba było pożyczyć
coś, postawić system na nowo, ale jeszcze cały czas nie wiem, czy ten stary
dysk padł już tak na umarto, czy jednak uda nam się skopiować dane na niego.
Rodzice juz powoli z odsieczą przybywają. Juz za dwa miesiące i trochę. Przyjadą
z prodiżem, patelniami, ubrankami do Klary, i innymi niezbednymi narzedziami
jak naprzykład z kawiarką.
Auto nam się już tak często nie psuje. Teraz tylko od czasu do czasu idzie
na przegląd ale wszystko pod skrzydłami szefa więc jest ok.
A najważniejsze... Moje Młode skończyło lat 2. Poświętowaliśmy, babcia zza
płotu przyszła z dziadkiem, koleżnaki Klary, tort był super, a następnego dnia
pojechaliśmy rodzinką świętować. Były gokarty (to dla tatusia), obiad na plaży
(dla mamusi) i Accra Mall, gdzie wybieraliśmy ubranka dla Klary (znowu dla
tatusia). Piękny dzień to był. Mała coraz więcej mówi, ale słowa po angielsku z
niej wychodzą, choć po polsku rozumie.
Aha... między notką ostatnią a teraźniejszą mieliśmy gościa z USA, ale
pozwólcie, że spuszczę zasłonę milczenia. Przetrwaliśmy, choć bez szkód się nie
odbyło. Chyba na takie dziwne układy juz nie pójdę, żeby goscić w domu przez
miesiąc obcą osobę nawet nie za dziękuję. Ale jak ona mogła na chama z nami
mieszkać, to teraz ja ją poproszę o tusze do drukarki i też jej nie zapłacę.
Będziemy kwita... Ah!