Tak mi ten tydzień gdzieś szybko
uciekł. Po pierwsze w końcu udało nam się spotkać z Polakami. Miały być kręgle,
ale akurat zabrakło prądu, więc była kolacja i piwko na plaży w fajnym
towarzystwie. Klara była zachwytem wieczoru, okazało się, że gdziekolwiek nie
pójdzie ma chmarę nowych ciotków i wujków. Było miło, sympatycznie i
międzynarodowo. Trochę za tym tęskniłam sobie tego wieczoru uświadomiłam.
Takich rozmów z innymi o ich krajach, kulturach, trochę ze śmiechem traktowanie
stereotypów, wymieniania poglądów. Trochę moje takie niespełnione marzenia o
psychologii kulturowej się gdzieś odzywają.
Natomiast w hotelu równia pochyła
w dół. Pani AveMadam okazuje się być … kwoką. Nie lubi nikogo. Z wszystkimi ma
jakieś problemy. Ktokolwiek ma nie przyjść (elektryk, hydraulik, komputerowiec,
telefonowiec, klimatyzator, stolarz, lodówkarz itd. Itp.) wszyscy są be, chcą
ją oszukać, są nieudacznikami i podłymi (jej słowa) ludźmi. Podobnie mówi o
pracownikach. Jak ktoś tak dookoła ocenia świat, to raczej z systemem oceniania
tej osoby jest coś nie w porządku, a nie z światem. Ciekawe co mówi o mnie?
Poza tym myśli, że jest nie wiadomo kim, bo ma trochę kasy. Pracownicy zwracają
się do niej Mummy (mamusia), ale ja nigdy, przenigdy tak ją nie nazwę. Matkę
mam tylko jedną i mam trochę inny wzór traktowania dziatków. AveMadam traktuje
pracowników (włączając mnie) jak małe dzieci, bez szacunku. A ja swoją dumę
mam. Ona nigdy nie znajdzie na dłużej kogoś z Europy, czego tak bardzo pragnie,
bo nikt z Europy nie pozwoli się tak w pracy traktować. Nie mówiąc o tym, że
próbowała się wtrącać w nasze prywatne życie. Miała pretensje, że gdzieś sobie
wyszliśmy. A moje prywatne życie jest moje i nikt z zewnątrz nie ma prawa mi
mówić gdzie i z kim wychodzę. Tu mam jasno postawione granice, a ich naruszenie
bardzo mnie denerwuje. Koniec końców będzie zmiana pracy. W wtorek jadę do Akry
na spotkanie z Peterem, Libańczykiem, właścicielem restauracji Mamma Mia. Przez
telefon jego warunki wydają się być całkiem, całkiem. Warunki płacy oczywiście.
Jedyny minus tego miejsca, to, to, że będę pracować od 17:00 do 22:00. Całe
dnie prawie z Klarą, ale nie będzie mnie wieczorami. Tatuś będzie jej bajki
czytał i usypiał. Szkoda, trochę tego żałuję, że mnie to ominie. Ale z drugiej
strony całe dnie z nią spędzone. Praca od wtorku do niedzieli. A reszta się
zobaczy. Plus jest taki, że wracamy do Akry, bo jednak Tema jest daleko i
codzienne dojazdy Johna trochę by nas kosztowały.
A tak na koniec, to jest tu
zimno, nawet bardzo. Wieczorami tak wieje z nad oceanu, że człowiek zamarza.
Dodatkowo wieje solą więc wszystko co metalowe ma czas przeżycia tylko tak z
około 3 miesiące. A teraz idę się umyć, bo jest 7:20 rano, zaraz urwis się
obudzi i mleczka będzie chciał.
Hej Martyna, fajnie że masz bloga.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie to powinienem się obrazić, wspominając o spotkaniach z Polakami zapomniałaś o naszej krótkiej i przypadkowej wizycie :-)
Szkoda że zmieniasz pracę, fajny ten twój hotel, blisko portu, a jak tam ciebie nie będzie, to i nam jakoś tak zrobi się nie po drodze...
Ale masz rację, trzeba siebie i swoją rodzinę szanować, to jest najważniejsze.
Pozdrawiam
Zibi