Żaby są wyjątkowo głośne. To takie obserwacje z wczoraj, jak spadł deszcz i
noca się rozrechociło wszystko dookoła. A tak na poważnie. Na chwilę byliśmy w
buszu tzn. mieliśmy awarię systemu i brak dostępu do netu przez kilka dni. Poza
tym, wysłaliśmy naszego Gallopera do mechanika, bo okazało się, że sprzęgło co
było ponoć dopiero co wymieniane wcale nie było wymieniane. Dodatkowo piszczą
klocki hamulcowe i Elijah (nasz mechanik) chce wsadzić nowe. Spryskiwacz nie
działa, długich świateł nie idzie załączyć, trzeba wszystkie płyny powymieniać,
filtry i w ogóle doprowadzić auto do stanu użytkowania. Trochę nas to
skosztuje, ale myślę, że nie bedzie tak co miesiąc. Że jak teraz go
doprowadzimy do stanu użytkowania, to potem zostanie nam tylko zmiana oleju
silnikowego. W takich chwilach brakuje mi taty. Żeby wejrzał i powiedział, tak
klocki masz do wymiany, albo że wystarczy je tylko wyczyścić. Ktoś, komu moge
ufać. Elijaha znam jeszcze jak byłam tutaj wcześniej. Andrzej go uczył zawodu,
mam nadzieję, że oddałam auto w dobre ręce.
A poza tym przyzwyczajam się do
godzin pracy. Do 15:00 jestem w domu. W piatki, soboty, niedziele niestety do
pracy muszę już iść o 10:00 rano a wracam po północy. Poniedziałki mam wolne.
Mam nadzieję, że jak zobaczę wypłatę, to się rozweselę. Bo choć zaproponował mi
fajne warunki, to mam nadzieję na podwyżkę. W tym miesiącu taksówki, naprawy
auta, drobne naprawy w domu, wyposażenie domu w drobne, drobne rzeczy (noże,
deski do krojenia, jakieś koszyczki, duperelki) też nas trochę kosztuje. Dobre
jest to, że w zasadzie obiady i kolacje jem w pizzerii (ale na pizzę patrzeć
już nie potrafię, choć zjadłam może jedną odkąd tam pracuję, już sam zapach to
za dużo). Więc tak sobie żyjemy i swoje gniazdko wijemy.
Planowaliśmy
przyjechać na święta do domu, ale niestety to się nam nie uda. Zapłaciliśmy za
mieszkanie za pół roku, spłacamy kredyt galloperowy więc na bilet nie straczy.
Ale wolne powinnam mieć cały grudzień więc jakieś wakacje w Ghanie sobie
zrobimy. Bo John też będzie miał wolne. Co tam jeszcze. Aha, całą restauracją
kręci nijaka Sandra, Chinka z pochodzenia ale przyjechała z rodzicami do Ghany
jak była małym dzieckiem. To ona jest tam od otwarcia do zamknięcia, Peter,
właściciel wpada tylko na chwil kilka, zagada z klientami i cała jego robota.
Ona jest mózgiem tego interesu. Więc ona się o mnie troszczy. Dba, żebym zjadła
obiad i kolację, kawy się napiła, pomaga mi z pracownikami, wprowadza do całego
biznesu. I zasmakowałam w chińskiej kuchni. Bo ona posyła co chwilę po coś do
chińskiej restauracji po jakieś smakołyki, albo mówi kucharzom naszym żeby coś
nam ugotowali dobrego. Aha, jako, że mamy też w restauracji „owoce morza”
ostatnio próbowałam homara. Sprzedajemy kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt
dziennie. Grillowane na masełku czosnkowym. Pyszne... Jakby ktoś był przejazdem
w Akrze, to zapraszam do nas. Jeszcze z tydzień temu twierdziłam, że to praca
tymczasowa, że jak tylko załatwie pozwolenie na pobyt i pracę to zacznę szukać
coś innego, ale w sumie to mi sie podoba, wypłata powinna być fajna, fajni
ludzie. Tylko przywyczaić się muszę do tych godzin pracy.
A jutro pogrzeb
zmarłego prezydenta... Drogi będą zablokowane, w sumie ogłosili dzień wolny, a
my nie wiemy czy otwierać czy nie. Może cały dzień będę w domu, bo na ulicach
będą tłumy... Się zobaczy... Aha, a w przyszłe wakacje przyjeżdża babcia z
dziadkiem, i Bartuś wujek najukochańszy i może prababcia i połowa rodziny
Copików czyli Grzesiu z Zuzą. Zapowiadają się fajne wakacje ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz