czwartek, 9 sierpnia 2012

Hahofcy


Żaby są wyjątkowo głośne. To takie obserwacje z wczoraj, jak spadł deszcz i noca się rozrechociło wszystko dookoła. A tak na poważnie. Na chwilę byliśmy w buszu tzn. mieliśmy awarię systemu i brak dostępu do netu przez kilka dni. Poza tym, wysłaliśmy naszego Gallopera do mechanika, bo okazało się, że sprzęgło co było ponoć dopiero co wymieniane wcale nie było wymieniane. Dodatkowo piszczą klocki hamulcowe i Elijah (nasz mechanik) chce wsadzić nowe. Spryskiwacz nie działa, długich świateł nie idzie załączyć, trzeba wszystkie płyny powymieniać, filtry i w ogóle doprowadzić auto do stanu użytkowania. Trochę nas to skosztuje, ale myślę, że nie bedzie tak co miesiąc. Że jak teraz go doprowadzimy do stanu użytkowania, to potem zostanie nam tylko zmiana oleju silnikowego. W takich chwilach brakuje mi taty. Żeby wejrzał i powiedział, tak klocki masz do wymiany, albo że wystarczy je tylko wyczyścić. Ktoś, komu moge ufać. Elijaha znam jeszcze jak byłam tutaj wcześniej. Andrzej go uczył zawodu, mam nadzieję, że oddałam auto w dobre ręce. 
A poza tym przyzwyczajam się do godzin pracy. Do 15:00 jestem w domu. W piatki, soboty, niedziele niestety do pracy muszę już iść o 10:00 rano a wracam po północy. Poniedziałki mam wolne. Mam nadzieję, że jak zobaczę wypłatę, to się rozweselę. Bo choć zaproponował mi fajne warunki, to mam nadzieję na podwyżkę. W tym miesiącu taksówki, naprawy auta, drobne naprawy w domu, wyposażenie domu w drobne, drobne rzeczy (noże, deski do krojenia, jakieś koszyczki, duperelki) też nas trochę kosztuje. Dobre jest to, że w zasadzie obiady i kolacje jem w pizzerii (ale na pizzę patrzeć już nie potrafię, choć zjadłam może jedną odkąd tam pracuję, już sam zapach to za dużo). Więc tak sobie żyjemy i swoje gniazdko wijemy. 
Planowaliśmy przyjechać na święta do domu, ale niestety to się nam nie uda. Zapłaciliśmy za mieszkanie za pół roku, spłacamy kredyt galloperowy więc na bilet nie straczy. Ale wolne powinnam mieć cały grudzień więc jakieś wakacje w Ghanie sobie zrobimy. Bo John też będzie miał wolne. Co tam jeszcze. Aha, całą restauracją kręci nijaka Sandra, Chinka z pochodzenia ale przyjechała z rodzicami do Ghany jak była małym dzieckiem. To ona jest tam od otwarcia do zamknięcia, Peter, właściciel wpada tylko na chwil kilka, zagada z klientami i cała jego robota. Ona jest mózgiem tego interesu. Więc ona się o mnie troszczy. Dba, żebym zjadła obiad i kolację, kawy się napiła, pomaga mi z pracownikami, wprowadza do całego biznesu. I zasmakowałam w chińskiej kuchni. Bo ona posyła co chwilę po coś do chińskiej restauracji po jakieś smakołyki, albo mówi kucharzom naszym żeby coś nam ugotowali dobrego. Aha, jako, że mamy też w restauracji „owoce morza” ostatnio próbowałam homara. Sprzedajemy kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt dziennie. Grillowane na masełku czosnkowym. Pyszne... Jakby ktoś był przejazdem w Akrze, to zapraszam do nas. Jeszcze z tydzień temu twierdziłam, że to praca tymczasowa, że jak tylko załatwie pozwolenie na pobyt i pracę to zacznę szukać coś innego, ale w sumie to mi sie podoba, wypłata powinna być fajna, fajni ludzie. Tylko przywyczaić się muszę do tych godzin pracy. 
A jutro pogrzeb zmarłego prezydenta... Drogi będą zablokowane, w sumie ogłosili dzień wolny, a my nie wiemy czy otwierać czy nie. Może cały dzień będę w domu, bo na ulicach będą tłumy... Się zobaczy... Aha, a w przyszłe wakacje przyjeżdża babcia z dziadkiem, i Bartuś wujek najukochańszy i może prababcia i połowa rodziny Copików czyli Grzesiu z Zuzą. Zapowiadają się fajne wakacje ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz