środa, 29 sierpnia 2012

Spoon


Doszły do mnie głosy, że mam więcej pisać bo niektórym się fajnie czyta. Miło. Więc piszę, zobaczymy ile uda mi się naskrobać. Po pierwsze i najważniejsze nie poszłam dzisiaj do pracy. Tak bardzo, bardzo mi się nie chciało, więc zadzwoniłam, że jestem czymś zatruta i posiedziałam w domu. Ale chyba nie powinnam. Dzisiaj jeszcze bardziej poczułam potrzebę spędzania wieczorów z Klarą. Nie szukam pracy na już, ale jak trafi się coś ciekawego w normalnych godzinach pracy biorę ood razu.
Po drugie i najważniejsze kupiłam jakieś przeklęte auto. Cały czas, cały czas coś. Teraz olej z silnika mi kapie. I nie mam pojęcia kiedy uda się to załatać. Zrobię tu chyba fakultet z mechaniki przy nich. Już troszkę o aucie się dowiedziałam. Ah! Gdzież te czasy gdzie śmigałam żółtkiem bez żadnych nawet zmartwień o jakąkolwiek część tego auta. Kochany brat nawet mi je wymył. Teraz jeżdżę brudnym. Nawet moi mechanicy sami zaproponowali, że je umyją. Ale ja chyba lubię takiego brudasa. Taki offroad trochę. Wygląda jak po rajdzie. Ma swój urok ta krowa. Jeszcze jakby się tylko mniej rozkraczała.
Właśnie wkroczyliśmy z Klarą w cudowny okres zainteresowania kremami. Jej ulubione miejsce to półeczka w łazience, otwieranie wszystkich kremów i kremowanie się. To akurat po tatusiu. Więc niech ją myje i sprząta.
Trochę teraz o mojej pracy jeszcze. Mamma Mia to jedna z najpopularniejszych, najchętniej odwiedzanych knajpek w Akrze. Jak się tu wchodzi to ma się poczucie, że się NIE jest w Ghanie. Dużo expatów (tu nazywanych białymi, ale wiadomo, że mieszanka światowa różnokolorowa). Większość z nich na kontraktach lub w sektorze dyplomatycznym się obraca. Całe rodziny tu żyjące. Żyjące w trochę innym świecie. Bo jak mi Sandra powiedziała, że jej siostra ma tyle roboty bo dwójka dzieci (12 i 8 lat) i jeszcze musi przypilnować kucharza, ogrodnika, kierowcę, sprzątaczkę itp. to tylko pokiwałam głową udając zrozumienie. Ludzie ci zarabiają, powiedzmy szczerze, ogromne pieniądze. Widzę to po rachunkach. Regularni klienci, rodzina z czwórką chłopców zostawia dwa razy w tygodniu po 400 cedis (czyli ok. 800 zł). A to tylko jedni z wielu. Ale są to ludzie, co o realiach w Ghanie nie mają pojęcia. Mieszkają w tej swojej białej dzielnicy, wśród sklepów z importowaną żywnością (sery z Francji, wina z całego świata itp.), posyłają dzieci do amerykańskich szkół gdzie czesne jest okropne i ewentualnie w weekendy wyjeżdżają poza Osu na plażę, ale tylko jedna ich interesuje, Labadi, specjalnie dla nich zrobiona. I niektórzy mieszkają już tu po dwa, trzy lata, ale poza Osu i Labadi nosa nie wyściubili.
Napisałabym jeszcze dużo o drogach w Akrze i o tym jak kierowcy tutaj jeżdżą. Ale chyba by mi nocy nie starczyło, żeby to opisać. Po pierwsze jestem z siebie dumna. Wczoraj zepsuł mi się titek i pojechałam bez niego. A to na tych drogach prawie samobójstwo. Używa się go przy wyprzedzaniu, wymijaniu, omijaniu, przejazdu przez skrzyżowania, zmianie pasa i wielu, wielu innych sytuacjach. Kierowcy generalnie są chamscy. Trzeba walczyć o każdy centymetr w korkach i nie przejmować się drobnymi zarysowaniami. A najgorsi są ci ludzie co sobie przebiegają albo co gorsza chodzą po drodze, w nocy, w czrnych ciuchach a z na przeciwka jakiś geniusz na długich jedzie i nic nie widać. Aha, bo to inny temat. Dla nich jazda na krótkich to chyba jak ujma. Taka hańba. Więc walą na długich nie przejmując się że mnie oślepiają (a jak pisałam wyżej auto moje mało myte, więc kurz wżarł się już i w szybę więc generalnie taka mgiełka a co dopiero jak mnie oślepią). No a Ci, i przykro mi, że tak musze napisać, ale bezmyślni przechodzą sobie cimną nocą. Mój refleks uratował już życie kilku. Dlatego choć do pracy jadę w korkach jadę krócej niż w nocy przy pustych drogach. Aha, i jak w nocy wracam to mam trzy bariery policyjne. Taki rodzaj zabezpieczenia miasta. Na rogatkach stoja policjanci. I choć wyglądają groźnie, bo mają jakieś kałasznikowy albo coś podobnego to głównie ślepią latarkami po oczach. A że jestem biała a mój samochód jest stary zawsze jak chcą się czegoś przyczepią. Po niemiłej sytuacji z panem policjantem jak się przyczepił w środku nocy że mi światła z tablicy rejestracyjnej nie świecą (a w czasie rozmowy mineły nas dwa trotra bez świateł tylnich i jedno taxi bez ani jednej żaróweczki, ani jednej) i nalegał, żebym wysiadła z auta, a ja jeszcze rozsądek mam, zamknieta z niego nie wyszła, no to po tej sytuacji mam zawsze w schowku kilka paczek ciasteczek. Jak zaczynają swoją gadkę, to sorki, ale mała łapóweczka i mogę jechać.
I jeszcze Wam dzisiaj napiszę, że co wieczór jak wracam wieczorem a szczególnie jak wjadę już na swoją bujającą drogę myślę sobie o tym wieczorze, kiedy odbiorę Hefalumpów z lotniska i bedziemy wracać do naszego domku i .... i tak sobie tylko myślę o tym momencie...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

OS


Kolejny tydzień. Jak się pracuje intensywnie to jakoś tak szybko czas leci. To dobrze, bo chce jak najszybiej paszport odebrać z resident permit i zacząć szukac innej pracy. Ta jest fajna, super, lubię ją bardzo. Poznaję wielu ciekawych ludzi, ale... godziny pracy są okropne. Najgorsze są weekendy. Bo wychodzę z domu o 10:00 rano a wracam koło północy. Najgorsze jest to, że widzę te wszystkie rodziny, co przychodzą mile spędzić czas i tęsknię za tymi dwoma urwisami tak bardzo, bardzo. Jak tylko będę miała paszport szukam innej pracy, musimy mieć weekendy dla siebie. Inaczej nie wydolę. A praca... nie chwaląc się bo to nie moja zasługa jestem menadżerem jednej z najpopularniejszej knajpki w Akrze. Pizza, świeże owoce morza, spaghetti. To nasze menu. Codziennie spotykam dużo ciekawych ludzi, dyplomatów, biznesmenów, pracowników na kontraktach ich rodziny itp. Nasi pracownicy się buntują. Buntują się na moją obecność, już jeden na półtora miesiąca zawieszony, bo do mnie podskoczył... Ale tego chce boss... zmiany załogi, więc w sumie po to tam jestem. Dużo by tu opowiadać, a tak się nie da, więc jak kiedyś przyjedziecie to sami zobaczycie.
Nasza krowa już naprawiona. Działa. Trochę z mechanikami powaliczyliśmy, a teraz walczymy na ghańskich drogach. Cały urok polega na tym, że nie obowiązują tu żadne przepisy!! Np. Droga czteropasmowa, dwa pasy w każdą stronę i zamiast poruszać się jak nakazują przepisy to... każda z tych dróg jest osobną nitką. W sensie po jednej stronie samochody w dwie strony i po drugiej to samo. Tak jakby dwie drogi przyklejone do siebie. Bo cały czas budują.... jak skończą i postawią znaki to będzie po europejsku, teraz po afrykańsku. Jak wracam z pracy to muszę kawałek drogi jechać tą budową i codziennie drogowcy mnie zaskakują, bo tu kawałek zamkną, tu wysypią piasek na środku drogi, tu nagle zmienią kierunek ruchu i co noc mam zagadkę co mnie tym razem czeka. A najgorsze to, że wszyscy jadą na długich światłach. Ślepi to okropnie, nic nie widać a ludzie chodzą po ulicach jak po deptaku. Nie dziwię się, że tyle osób ginie w wypadkach samochodowych. I jak jadę do pracy to tej moje 18 km jadę godzinę w tych korkach. Ale jestem z siebie dumna! Korki, zatłoczona stolica afrykańskiego państwa, dziury przeogormne, dojazd do mojego domku iście terenowy i ja... kierowca... tu Hapeta, nie Lambon, bo wierzę, że tylko geny Hapetowe pozwalają mi się tu poruszać samochodowo-bezpiecznie nie panikując zbytnio.
A dzisiaj święto, koniec Ramadanu. Zostaliśmy zaproszeni na obiad do Pani Akeya.

piątek, 10 sierpnia 2012

Ah!

No i że się postanowiliśmy urządzić, dom, samochód i te sprawy mimo, że planowałam to na święta nie przylecimy. Niestety, biorąc pod uwagę nasze zdolności finanosowe, wakacyjne i urlopowe jak wszystko pójdzie dobrze najwcześniej do Polski zawitamy w grudniu 2013. Życie :/

In touch

Jakby ktoś chciał tak bardziej prywatnie to często jestem na skypie, w sumie całe ranki i południe i czasami w nocy po powrocie do domu. Szukać martysiatko.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Oblicze

I dowiedziałam się właśnie, że Hołownia odszedł z Newsweeka. Wszystko w tej Polsce się wali, po moim wyjeździe. A sobie tak czasami myślałam skąd tu skombinować polskiego Newsweeka. Ale jak Lis został redaktorem i zamiast Jastruna pisała Gessler, a teraz nie ma już i Hołowni to mogę śmiało stwierdzić, że nie, nie brak mi czytadła.

Hahofcy


Żaby są wyjątkowo głośne. To takie obserwacje z wczoraj, jak spadł deszcz i noca się rozrechociło wszystko dookoła. A tak na poważnie. Na chwilę byliśmy w buszu tzn. mieliśmy awarię systemu i brak dostępu do netu przez kilka dni. Poza tym, wysłaliśmy naszego Gallopera do mechanika, bo okazało się, że sprzęgło co było ponoć dopiero co wymieniane wcale nie było wymieniane. Dodatkowo piszczą klocki hamulcowe i Elijah (nasz mechanik) chce wsadzić nowe. Spryskiwacz nie działa, długich świateł nie idzie załączyć, trzeba wszystkie płyny powymieniać, filtry i w ogóle doprowadzić auto do stanu użytkowania. Trochę nas to skosztuje, ale myślę, że nie bedzie tak co miesiąc. Że jak teraz go doprowadzimy do stanu użytkowania, to potem zostanie nam tylko zmiana oleju silnikowego. W takich chwilach brakuje mi taty. Żeby wejrzał i powiedział, tak klocki masz do wymiany, albo że wystarczy je tylko wyczyścić. Ktoś, komu moge ufać. Elijaha znam jeszcze jak byłam tutaj wcześniej. Andrzej go uczył zawodu, mam nadzieję, że oddałam auto w dobre ręce. 
A poza tym przyzwyczajam się do godzin pracy. Do 15:00 jestem w domu. W piatki, soboty, niedziele niestety do pracy muszę już iść o 10:00 rano a wracam po północy. Poniedziałki mam wolne. Mam nadzieję, że jak zobaczę wypłatę, to się rozweselę. Bo choć zaproponował mi fajne warunki, to mam nadzieję na podwyżkę. W tym miesiącu taksówki, naprawy auta, drobne naprawy w domu, wyposażenie domu w drobne, drobne rzeczy (noże, deski do krojenia, jakieś koszyczki, duperelki) też nas trochę kosztuje. Dobre jest to, że w zasadzie obiady i kolacje jem w pizzerii (ale na pizzę patrzeć już nie potrafię, choć zjadłam może jedną odkąd tam pracuję, już sam zapach to za dużo). Więc tak sobie żyjemy i swoje gniazdko wijemy. 
Planowaliśmy przyjechać na święta do domu, ale niestety to się nam nie uda. Zapłaciliśmy za mieszkanie za pół roku, spłacamy kredyt galloperowy więc na bilet nie straczy. Ale wolne powinnam mieć cały grudzień więc jakieś wakacje w Ghanie sobie zrobimy. Bo John też będzie miał wolne. Co tam jeszcze. Aha, całą restauracją kręci nijaka Sandra, Chinka z pochodzenia ale przyjechała z rodzicami do Ghany jak była małym dzieckiem. To ona jest tam od otwarcia do zamknięcia, Peter, właściciel wpada tylko na chwil kilka, zagada z klientami i cała jego robota. Ona jest mózgiem tego interesu. Więc ona się o mnie troszczy. Dba, żebym zjadła obiad i kolację, kawy się napiła, pomaga mi z pracownikami, wprowadza do całego biznesu. I zasmakowałam w chińskiej kuchni. Bo ona posyła co chwilę po coś do chińskiej restauracji po jakieś smakołyki, albo mówi kucharzom naszym żeby coś nam ugotowali dobrego. Aha, jako, że mamy też w restauracji „owoce morza” ostatnio próbowałam homara. Sprzedajemy kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt dziennie. Grillowane na masełku czosnkowym. Pyszne... Jakby ktoś był przejazdem w Akrze, to zapraszam do nas. Jeszcze z tydzień temu twierdziłam, że to praca tymczasowa, że jak tylko załatwie pozwolenie na pobyt i pracę to zacznę szukać coś innego, ale w sumie to mi sie podoba, wypłata powinna być fajna, fajni ludzie. Tylko przywyczaić się muszę do tych godzin pracy. 
A jutro pogrzeb zmarłego prezydenta... Drogi będą zablokowane, w sumie ogłosili dzień wolny, a my nie wiemy czy otwierać czy nie. Może cały dzień będę w domu, bo na ulicach będą tłumy... Się zobaczy... Aha, a w przyszłe wakacje przyjeżdża babcia z dziadkiem, i Bartuś wujek najukochańszy i może prababcia i połowa rodziny Copików czyli Grzesiu z Zuzą. Zapowiadają się fajne wakacje ...

czwartek, 2 sierpnia 2012

Idea


Po dwóch dniach w pracy. Całkiem fajnie, ale chyba nie mogę tak pracować do końca życia swego. Muszę być swoim własnym szefem, nie że z obecnym coś jest nie tak, ale chciałabym być bardziej na swoim. Może coś swojego? Myślę właśnie nad swoimi pomysłami, może powoli jak się już uporamy z mieszkaniem, moim stay permitem będę myślała nad czymś prywatnym. A w międzyczasie planuje przejechać się po prywatnych międzynarodowych szkołach i biurach ONZ, zostawię moje CV, może będzie jakaś praca w zawodzie. Praca w restauracji po pierwsze jest męcząca od 18:00 do 23:00 na nogach, ani minuty odpoczynku. Piątek, sobota, niedziela otwieramy od 12:00 do 23:00 zobaczymy jak to przetrwam. Fajne w tej pracy jest to, że poznaje dużo ludzi. Jak wszystko idzie z obsługą gładko to po prostu jestem z klientami, zagadam, pogadam. Przez te dwa dni już kilka fajnych osób poznałam. Ale znowu jak pracuję w restauracji do 15:00 mogę być z Klarą, jakbym pracowała w biurze to o 15:00 bym przychodziła do domu. Większość dnia poza domem, a tak nie tracę aż tak dużo. Od 15:00 do 19:00 kiedy Klara idzie spać to raptem 4 godziny z jej życia gdy mnie przy niej nie ma. W takich chwilach chciałabym być milionerem, żeby nie musieć się martwić o pieniądze i sobie miło spędzać czas z swoim własnym, prywatnym dzieckiem. No, ale nie ma tak łatwo. Może jeszcze kiedyś wygram w totka, albo mój biznes wypali (choć żeby coś prywatnego wypaliło to praca jest na okrągło więc i tak byłabym zajęta, z drugiej strony mogłabym więcej w domu pracować… ah, te dylematy… nie ma ktoś tak z 20000$? Tyle by mi wystarczyło, żeby przez dwa lata posiedzieć sobie w domu z Klarą i nie martwić się godzinami pracy. Albo założę prywatne przedszkole? Zawsze mi to po głowie chodziło? Może powoli będę się ogarniać i coś kombinować w tym względzie?